wtorek, 15 kwietnia 2014

FLOOOOOORYDAAA


W ostatniej notce pisałam o PÓŁ ROKU w USA a tu bum, w zeszły wtorek wybiło już SIEDEM !!
Z jednej strony cieszę się, że ten czas tak szybko leci, ale z drugiej boję się, że nie zdążę zrobić wszystkiego co chciałam....


Dokładnie 25 marca miałam pobudkę o 5 rano, żeby na 6 być na górze i ogarniać dzieciaki.
Samolot mieliśmy 8.25, więc musieliśmy wcześniej wyjechać. Do lotniska mamy tylko 20 min, więc aż tak tragicznie nie było. Wyjeżdżając z domu, na dworze było tylko -7 st.C., więc z niecierpliwością czekałam na Florydę ! Żeby nie było...to nie były wakacje dla mnie bo pracowałam normalnie, a nawet i więcej. Mimo wszystko bardzo było mi to potrzebne. Oczywiście kolejny stan też już mogę odhaczyć. Zdziwiłam się kiedy na lotnisku, nikt nie sprawdzał nam rzeczy. Znaczy się, przeszły przez taśme itd., ale hostka miała w torbie pełno jabłek, żelki, chipsy, krakersy itp.
 Aż się uśmiechłam jak po długich miesiącach patrzenia na śnieg za oknem, w końcu mogłam zobaczyć trochę lepsze kolory. Naprawdę, tegoroczna zima w NY była okropna. Mimo, że lubię zimę i śnieg to tym razem było to już irytujące. Tym bardziej, że jeżeli tu spanie śnieg to przecież trzeba siedzieć w domu.

Ok. 12 wylądowaliśmy w Fort Myers i od razu po wejściu na terminal zrobiło się gorąco :D
Po moim ostatnim locie tutaj do USA, po raz pierwszy obawiałam się lotu. Oczywiście mieliśmy turbulencje całą drogę! Mimo wszystko to nic w porównaniu do tego jak leciałam tutaj o czym możecie poczytać tutaj >KLIK<.
Mimo, że lot wydawał się długi to i tak zleciało w miarę szybko.
Najbardziej obawiałam się o lot z bliźniakami, bo mała bardzo dużo rzeczy i hałasów po prostu sie boi i płacze, ale na szczęście obyło się bez płaczów, bez krzyków, a nawet zaliczyli drzemkę !




Way to paradise

 Po wylądowaniu i odebraniu walizek, poszliśmy  do wypożyczalni samochodów. Hostka, dzieci i ja wzieliśmy minivana, a host sam. osobowy. Tak dla mnie też było dziwne, że potrzebowaliśmy dwóch. JEDZENIE! O tak, głodna byłam. Po obiedzie host jechał na zakupy, a ja z hostką i dziećmi pojechaliśmy do ich domku na Captiva Island. W palmach zakochałam się od pierwszego wejrzenia ! Chciałabym mieć takie same w NY.
 
Domek był malutki, ale z basenem i  na plaży. Miałam własny pokój z łązienką, który lubiłam zdecydowanie niż ten, który mam tu na co dzień :D niestety trzeciej nocy już w nim nie spałam, o czym poczytacie niżej.
Na pogodę też nie mogliśmy narzekać. Niemniej jednak najcieplej było przed ostatniego dnia bo aż 26 stopni!
Domek w tle stał pusty
bo ponoć zagnieździło sie tam dużo robactw.
   Czas wolny spędzałam na plaży, w basenie, na rowerze, na spacerze, opalając się itp.
Korzystałam ze słońca jak tylko mogłam bo wiedziałam, że w NY czeka na mnie deszcz i zimno. Oczywiście słońce nie "brało" co można było zobaczyć pierwszego wieczoru. Skóra schodzi mi do dzisiaj, ale już dużo nie zostało.





Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że drugiej nocy leżąc na łóżku i pisząc na telefonie kątem oka coś przebiegło po ścianie. JASZCZURKA! Taa, zabiłam. Po ścianie mi biegać nie będzie. Później znalazłam też jedną w ubraniach, ale dałam już jej spokój.
Następnego wieczoru, chciałam zrobić swoje pranie...wszystko zaczęłam pakować do kosza. Wzięłam z półki ręcznik, z którego wyskoczył pająk, wydając przy tym dziwny dzwięk. Kosz zrzuciłam na podłogę krzycząc przy tym głośno KURWA. Hostka wpadła do pokoju zapytać co się dzieje. To jej mówie, i pokazuje pająka. Poszła po hosta, host przyszedł z odkurzaczem i niby go wciągnął bo jeszcze wyrzucał na dwór. Myślę sobie, że jakoś zasnę i obudzę się cała i zdrowa. Położyłam się, słuchawki w uszy i już gotowa, żeby zasnąć. Na moje nieszczęście albo szczęście zaczęłam świecić telefonem po ścianie i skubany chodził nade mną. Oczywiście już tam nie spałam. Przeniosłam się do pokoju najstarszego i tam zasnęłam. Już do końca pobytu na Florydzie spałam u niego w pokoju na jednym z dwóch łóżek piętrowych, a w moim pokoju korzystałam tylko z łazienki. Oczywiście moje ubrania tam zostały, więc przed wyjazdem musiałam wszystko dokładnie przeszukać, bo nie chciałam zabierać pajączka do NY. Na szczęście pakując się zauważyłam go na ścianie, więc mogłam być spokojna, że w walizce go nie ma.


Czwartek był deszczowy, więc pojechaliśmy do SKATE ZONE, gdzie pełno dmuchanych trampolin, suchy basen, wrotkowisko, video games, i różne grające maszyny. Host kupił każdemu karty na 40 kredytów i każdy miał swoje 5 min.
Za dużo to zrobić nie mogłam, no ale udało mi się z maszyny wyłowić 5 piłek dla dzieci, haha. Oczywiście zostały na Florydzie bo kto by je zmieścił do walizek.

W niedziele przyleciała do nas babcia bo hości byli zmęczeni zajmowaniem się dziećmi kiedy ja miałam przerwy HAAHAHAHAHA. Taka prawda.
Jednego popołudnia poszliśmy z babcią do BUBBLE ROOM. Świetne miejsce ! Słynęło głównie z dużych kawałków ciast oraz z tego, że w środku przystrajali wszystko wg tematyki jakiegoś święta. Tym razem trafiłyśmy na Święta Bożego Narodzenia.



 Wracając, babcia pokazała mi malutki, bardzo skromny kościół, który przypominał mi  kościół z filmu SZKOŁA UCZUĆ. Mówiła też, że znajomi jej drugiej córki przyjechali na Captive na wakacje i w tajemnicy przed wszystkimi wzięli tutaj ślub. Kościół ten jest nr 1 wg listy rzeczy, które trzeba zobaczyć na Captivie. Wygrywa nawet z plażą :D



Byłam też rowerem na drugiej wyspie zwanej Sanibel, gdzie też był kościół (nie mam zdjęcia), alee gdyby mi hostka nie powiedziała o tym to bym pomyślała, że to miejscowy supermarket. Zdziwił mnie też fakt, że na tablicy informacyjnej były podane osobne godziny mszy i rozdawania komunii.
Ostatni wieczór na Florydzie....
                                          taki widok mieliśmy jedząc kolację w domu.


Po kolacji wsiadłam na rower i ostatni raz pojechałamdo downtown. Tak bardzo tęskni mi się za tymi widokami.



W drodze na lotnisko
Time to say bye :(